Ilustracja z serwisu pixabay.com
Zatrute słowa, czyli arszenik i stare księgi
Chyba wszyscy miłośnicy literatury, którzy sięgnęli po „Imię rózy”, światowy bestseller autorstwa włoskiego erudyty i semiologa Umberta Eco, pamiętają pułapkę szalonego mnicha Jorge, który zatruwał stronice zakazanych ksiąg, aby strzec tajemnic przed wzrokiem niepowołanych śmiałków. Czy taka sytuacja jest tylko wytworem wyobraźni autora? Otóż okazuje się, że nie. Uczeni z Uniwersytetu Południowej Danii odkryli w zbiorach dawnych ksiąg trzy woluminy, których okładki zawierają w sobie potencjalnie śmiertelnie niebezpieczną dla czytelnika substancję jaką jest arszenik.
Jak opisują Jakob Povl Holck i Kaare Lund Rasmussen dwaj uczeni, którzy wpadli na trop tego niebezpiecznego odkrycia, doszło do niego niejako przypadkiem, gdy chcieli sprawdzić okładki kilku wybranych woluminów. Ponieważ podejrzewali, że w trzech pochodzących z XVI oraz XVII wieku książkach, właśnie w ich oprawach, mogą kryć się interesujące fragmenty innych średniowiecznych manuskryptów. Była to dość powszechnie stosowana dawniej praktyka swoistego recyclingu wcześniej wydanych publikacji do oprawy nowszych dzieł. Na okładkach wspomnianych trzech tytułów dało się dostrzec bowiem fragmenty łacińskich tekstów. Jednak ich pełne odczytanie uniemożliwiał pokrywający całość zielony nalot. Badacze zdecydowali się więc na prześwietlenie ksiąg promieniami rentgena.
„Analiza metodą fluorescencji rentgenowskiej wykazała, że zielona warstwa pigmentu zawiera arsen. Ten pierwiastek chemiczny należy do najbardziej toksycznych substancji na świecie, a styczność z nim może prowadzić do różnych objawów zatrucia, rozwoju raka, a nawet śmierci” – po przeprowadzeniu badań stwierdzili naukowcy.
Zawarty w okładce zielony pigment zawierający trujący arsen to bardzo popularny sposób zabezpieczania (jeszcze do połowy XIX w.) ksiąg, rysunków czy obrazów przed blaknięciem. Pigment pozwalał uzyskać cenioną na przykład przez malarzy impresjonistów barwę tzw. zieleń paryską znaną też pod nazwą szmaragdowej zieleni. Barwnik ten stosowano również dość powszechnie także na ubraniach, tapetach czy innych przedmiotach codziennego użytku. Wygląda więc na to, że wiele muzeów ma do dziś w swoich kolekcjach malarstwa z tamtego okresu dzieła zawierające tę silnie toksyczną substancję.
Podejrzewa się również, że za wieloma przypadkami śmierci małych dzieci w epoce wiktoriańskiej mogła kryć się obecność arszeniku w tapetach dziecięcych pokoi. „Ogromne, powolne zatruwanie ma miejsce w Wielkiej Brytanii” – pisał w 1857 roku doktor William Hinds z Birmingham. Ciągły bowiem kontakt z substancją prowadził do zmian skórnych, nudności, biegunki, podrażnienia żołądka i jelit, a nawet śmierci. Rosnąca wiedza na temat związków między stosowaniem zielonego pigmentu na bazie arszeniku a licznymi przypadkami chorób i niewyjaśnionych zgonów sprawiła, że zaprzestano w końcu używania tej śmiercionośnej substancji. Nadal pozwalano jednak na jej obecność w stosowanych na polach pestycydach czy innych środkach ochrony roślin. Dopiero w połowie XX wieku zrezygnowano z tej praktyki.
Jeśli chodzi wszakże o badane przez naukowców tomy, to obecność arszeniku na ich oprawach nie była spowodowana ani względami ochrony dostępu przed wzrokiem niepowołanych – jak w „Imieniu róży” Eco – ani też kwestiami estetycznymi. Ze względu na fakt, że jedynie niewielka część okładki, wąski pasek, była nim pokryta przypuszcza się, że zapewne zieleni paryskiej użyto w celu ochrony i zabezpieczenia książek przed owadami i szkodnikami. Stało się to właśnie najprawdopodobniej w XIX wieku, gdy szmaragdowa zieleń była w powszechnym, codziennym użyciu.
Ponieważ toksyczność arsenu nie zmniejsza się wraz z upływem czasu biblioteka dla ochrony swoich pracowników i czytelników musiała podjąć odpowiednie kroki dotyczące przechowywania i ekspozycji niebezpiecznych ksiąg. W tym celu zakupiono odpowiednio wentylowaną szafę, gdzie niebezpieczne woluminy przechowuje się pod kluczem w oddzielnych kartonowych pudełkach z ostrzeżeniami umieszczonymi na etykietach. Aby ograniczyć ryzyko i zminimalizować bezpośredni fizyczny kontakt z „trującymi księgami” zdecydowano się również na ich dygitalizację i udostępnianie ich czytelnikom w takiej formie. Bo choć szansa na otrucie nie jest może zbyt wielka, to jednak nikt nie chce podejmować niepotrzebnego ryzyka. Cyfrowa postać tych tytułów powinna gwarantować, że ślinienie palców przy przewracaniu stron nie będzie koniecznie. Tym samym nie będzie stanowiło powodu, aby do akcji musieli wkraczać współcześni detektywi, potomkowie Williama z Baskerville.
Filmowy materiał na ten temat:
Opracowano na podstawie:
https://www.independent.co.uk/life-style/history/poisonous-books-arsenic-history-science-denmark-a8426431.html
http://booklips.pl/newsy/dania-w-bibliotece-uniwersyteckiej-odkryto-trujace-ksiazki-z-arszenikiem/
https://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-5898307/Poisonous-books-laced-ARSENIC-Danish-university-library.html
https://theconversation.com/how-we-discovered-three-poisonous-books-in-our-university-library-98358
Szukaj
Kategorie
- Artykuł (17)
- Bez kategorii (33)
- Librokalejdoskop (17)
- System biblioteczny (1)
- Technologie (2)
- Uśmiech (1)
Najnowsze
- Librokalejdoskop nr 17 – ciekawostki książkowe i wydawnicze z sieci
- Librokalejdoskop nr 16 – ciekawostki książkowe i wydawnicze z sieci
- Librokalejdoskop nr 15 – ciekawostki książkowe i wydawnicze z sieci
- Librokalejdoskop nr 14 – ciekawostki książkowe i wydawnicze z sieci
- Librokalejdoskop nr 13 – ciekawostki książkowe i wydawnicze z sieci